Wieloletni zawodnik NBA jeszcze 5 lat przed angażem w lidze NBA bronił piłkarskiej bramki. Od zawsze stawiał na przygotowanie motoryczne, a jednocześnie szybko musiał nauczyć się samodzielności. Do najlepszej ligi świata dostał się m in. po… przegranym meczu 1 na 1, a wcześniej wzbudzał uśmiech kibiców, gdy w konkursie wsadów w lidze niemieckiej zahaczył o maskotkę i do kosza nie doleciał. Jednak ostatecznie to Gortat rozegrał 782 mecze w NBA, potrafiąc rzucać w jednym meczu w najlepszej lidze świata po 30 punktów.
W sporcie, również młodzieżowym często pojawia się temat ciężkiej pracy i determinacji. Tylko jak zachęcić do aktywności fizycznej? Kiedyś była ona źródłem wyzwań, pozytywnych emocji, podczas gdy obecnie rozrywek jest znacznie więcej.
Marcin Gortat: Dziecko przede wszystkim musi zrozumieć po co trenuje. Druga sprawa to trzeba dać dzieciom swobodę trenowania. Rodzice nie mogą przekładać swoich frustracji, niezaspokojonych ambicji na młodą osobę, która chce grać w koszykówkę i spełniać jakieś swoje marzenia. Trzeba dać swobodę, ponieważ gdy pojawia się takie napieranie to przychodzi reakcja zupełnie odwrotna. Dziecko w swoim sposobie myślenia zrobi wręcz na przekór mamie czy ojcu. Poza tym, osoba ćwicząca musi sama chcieć iść na trening, a nie być wypychana. Mnie nikt nie przypominał o treningu. Nie wyobrażałem sobie spóźnić się na trening, a już na pewno zapomnieć o tym, że go mam. Takie rzeczy były niemożliwe. Przychodziłem wcześniej na zajęcia, później trenowałem, a na końcu jeszcze zostawałem, żeby trochę popracować, ponieważ towarzyszyło mi marzenie. Zachęcić do tego można na wiele sposobów. Przede wszystkim dziecko musi mieć idola, ikonę. Musi się na kimś wzorować. Dobrze jest, gdy pojawiają się okazje do spotkań, rozmów z taką osobą, albo kiedy na przykład podczas oglądania jakiegoś meczu rodzice opowiadają o wybranej osobie, pokazują co robi, zwracają uwagę na coś. Wtedy pobudzana jest fantazja dziecka, które być może podejmie starania, by być właśnie jak taka osoba. Oczywiście, żeby to wszystko się działo trzeba poświęcić czas.
Twoja mama była siatkarką. Ojciec to przecież medalista olimpijski w boksie z Monachium 1972 i Montrealu 1976, a później trener, który wychował m in. Andrzeja Gołotę.
Prawdę powiedziawszy rodzice nie zajmowali się moimi treningami. Mama była nauczycielką wychowania fizycznego. Wracając po wielu godzinach krzyku, gwaru na lekcjach do domu potrzebowała odpocząć. Ja sam trenowałem. W wieku 10 lat byłem tak wysoki, że wyglądałem na 15 i szedłem na trening samemu. Nikt mnie nie prowadził. Miałem na tyle poczucie odpowiedzialności, że samemu przygotowywałem sobie rzeczy na trening, pakowałem plecak, a następnie leciałem na zajęcia. Mnie nikt do niczego nie musiał przekonywać. Dzisiaj niestety takich dzieci nie ma. Ja byłem odcięty od pępowiny w bardzo młodym wieku. Do tego stopnia, że samemu umiałem sobie robić śniadania, obiady i kolacje. Obecnie są niańczone i później wychowują się z dwoma lewymi rękami.
Ty przeszedłeś do koszykówki w dość późnym wieku i chyba jesteś najlepszym przykładem, że nie istnieje coś takiego, iż po 18-stym, bądź 20-stym roku życia nie można się już nic nauczyć.
Tak, można nauczyć się w każdym wieku. Tylko trzeba pamiętać, że ja akurat miałem podstawy do tego, żeby zmienić dyscyplinę. Od 10 roku życia trenowałem piłkę nożną, lecz w trakcie szkoły miałem normalnie szkołę lekkoatletyczną. Biegałem przez płotki, skakałem w dal, skakałem wzwyż. Motorycznie byłem przygotowany 4-krotnie lepiej niż każde dziecko w moim roczniku. W piłce nożnej pełniłem rolę bramkarza, miałem bardzo dobry chwyt. Ponadto, motorycznie zostałem piekielnie dobrze przygotowany i kiedy w wieku prawie 18 lat przechodziłem do koszykówki musiałem nauczyć się tych czysto technicznych rzeczy, a także taktycznych. Natomiast chwyt piłki, wykańczanie akcji z lewej i prawej strony miałem w jednym palcu. Motorycznie wyglądałem lepiej niż niektórzy koszykarze. Dotarliśmy do punktu, gdzie inni pracowali właśnie nad motoryką, a ja nad techniką, bo tego nie miałem. W wieku 26-27 lat natomiast stałem się już praktycznie kompletnym zawodnikiem. Pozostawało grać, dominować i podpisywać wysokie kontrakty.
Zanim dostałeś się do NBA byłeś tam na letnim campie i jak pamiętam przegrałeś grę „1 na 1” z jednym zawodnikiem, ale to Ciebie wybrali, bo jak powiedzieli – byłeś młodszy i lepiej się poruszałeś.
Tak, to było najważniejszym aspektem. Bywają zawodnicy w wieku 18-20 lat świetnie rozwinięci koszykarsko, ale brakuje im motoryki. O ile na poziomie młodzika czy juniora motoryka nie ma jeszcze tak wielkiego znaczenia, a większe niosą za sobą umiejętności, o tyle w dorosłej koszykówce umiejętności nic nie dadzą jak nie będziesz atletyczny. Przynajmniej w takiej lidze jak NBA. Ta liga idzie w stronę nieprawdopodobnej atletyczności, wysokich zawodników o długich rękach, którzy są w stanie pokryć jak najwięcej pola, w obronie potrafią zamienić od 1 do 5. Każdy ma rzucać, podawać, kozłować, bronić. W młodzieżowej koszykówce pewne rzeczy mogą nie mieć znaczenia, ale później jak najbardziej. Motorykę wyrabia się tylko i wyłącznie w młodości. Jeżeli dzieciak nie wypracuje sobie tego, potem będzie mu coraz ciężej. Wtedy na campie motorycznie potrafiłem zrobić wszystko. Chłopak ogrywał mnie, ponieważ był lepszy koszykarsko, ale co z tego jak ja po 4 latach dalszych szkoleń okazałem się być znacznie lepiej rozwinięty niż zawodnik, który mnie pokonał 4 lata wcześniej.
Na czym polega umiejętność niezniechęcania się? Pamiętając pewien konkurs wsadów w Niemczech (Marcin Gortat próbując przeskoczyć nad maskotką zawadził o jej głowę i upadł na parkiet – przyp. Red.) Ty też mógłbyś się delikatnie mówiąc wstydzić tego, co się wydarzyło.
Wtedy człowiek był młody, głupi i szczerze powiedziawszy to nie była moja wina! Najśmieszniejsze jest to, że maskotka podniosła głowę. Wyrżnąłem w nią… Ale to nie jest wielki problem. Dla mnie większym było, gdy zawodnik, którego broniłem wrzucał mi 30 punktów, a ja nie potrafiłem temu zapobiec. To był wstyd. Widzisz, że chłopak pod koszem robi z Tobą co chce, za linią rzutów trzypunktowych robi co chce. Znacznie bardziej wstydziłem się czegoś takiego niż przewrócenia przez maskotkę. Co trzeba zrobić? Przede wszystkim być silnym psychicznie, oglądać swoje powtórki meczów, uczyć się na błędach, rozmawiać z trenerami i w konsekwencji eliminować błędy.
A czym jest motywacja do codziennej pracy?
Tym, co chcesz osiągnąć. Trzeba mieć cel główny i zadać sobie pytanie dlaczego trenujesz? Jeśli go nie masz to trenujesz z taką pustką. Codziennie warto sobie zadać pytanie po co ja przychodzę na trening? Jeżeli przychodzić, bo chcesz sobie pograć w piłkę to ok, ale to wtedy zabierasz czas sobie i trenerowi. Moim marzeniem było dostanie się do NBA. Jak tam się znalazłem, zobaczyłem, że tak naprawdę możliwości mam nieograniczone. Wtedy, poprzez kontakt z moimi trenerami, mentorami pojawiła się we mnie jedna wielka chęć – zostać zapamiętanym. Wiedziałem, że zarobię dużo pieniędzy, że utrzymam się w NBA przez wiele lat. Poza tym być zapamiętanym jak koszykarz to jedno. Duży nacisk kładę teraz też na to, by być kimś więcej niż tylko koszykarzem. Chciałbym mieć wpływ na społeczeństwo, na młodzież i dzieci, które dorastają. Takie mam marzenia. Jeżeli ustalisz sobie już priorytety, to musisz codziennie do nich dążyć. Od ciebie zależy co zrobisz każdego dnia, by być bliżej realizacji celu.
Podczas kariery dużo myślałeś o tym co dzieje się poza parkietem?
Cały czas. Musisz być świadom tego, co się dzieje! Wokół twojego imienia, wokół twojej działalności. Inaczej po paru latach się obudzisz i powiesz, że przespałeś jakiś czas. Ja jestem szczęśliwy, że moją fundację rozkręcałem tak naprawdę przez 12 lat, zainicjowałem wiele działań. Jestem w innym miejscu, niż wielu koszykarzy NBA, którzy kończą i mówią, że muszą sobie coś znaleźć, żeby czymś się w życiu zająć. Ja tego nie muszę już robić. Mam rozkręconą bardzo dużą działalność biznesową, fundacyjną i mogę się na innych rzeczach koncentrować.
Co chciałbyś przekazać poprzez Szkołę Gortata?
Przede wszystkim wpoić wartości. Pewne nawyki, reguły, którymi młodzież będzie w przyszłości się kierowała. Oczywiście to wszystko zależy też od rodziców. Chcemy pracować z dziećmi ambitnymi. Jeśli będą chciały coś od siebie dać, wówczas jestem przekonany, że gdzieś zajdą.
Fot. Szkoła Gortata Kraków