Drugi dzień ogólnopolskiego turnieju była dla koszykarzy z rocznika 2005 prawdziwą wspinaczką pod bardzo wysokie góry. W przenośni i dosłownie.
Decydując się na rywalizację w turnieju towarzyskim z drużynami nominalnie o rok starszymi wiedzieliśmy, że przewaga wzrostu, siły fizycznej nie będzie po naszej stronie.
Dwa rozegrane mecze potwierdziły te słowa. Najpierw, krakowianie stawili czoła ŁKS Szkoła Gortata Łódź. W starciu między „Gortatami” ci z rodzinnego miasta Marcina Gortata okazali się być na znacznie innym poziomie rozwoju i koszykarskiej nauki.
Dynamika gry, dzielenie się piłką pozwalało im zyskiwać przestrzeń, a następnie oddawać celne rzuty. W naszych szeregach dzielnie starał się Robert Hoffmann. Dzięki świetnemu wyszkoleniu technicznemu mógł pełnić rolę rozgrywającego i dość swobodnie mijać obrońców.
Uzupełniał go Franciszek Usydus. Ewidentnie czuł mocną presję konkurentów, ale nie zrażał się tylko ambitnie próbował realizować założenia. Pod koszami natomiast warunki wzrostowe starał się wykorzystać Mikołaj Kleszcz. Warto podkreślić, że udział w meczu brali także inni z nowych graczy, Hubert Hryniszyn i Jan Kozioł.
Jednak o równorzędnej rywalizacji nie było mowy. Raczej liczyło się poprawne wykonanie wskazanych w danym momencie elementów przez trenera Marcina Kękusia. Łodzianie ostatecznie triumfowali 93:33.
W drugim spotkaniu zmierzyliśmy się z WKK Wrocław, innym klubem odnoszącym sukcesy w koszykówce młodzieżowej. Tutaj scenariusz wyglądał podobnie. Przeciwnicy posiadali znacznie więcej atutów i zrobili z nich użytek.
Nam pozostawało doceniać to, co faktycznie udawało się zdziałać. Znów odwagą imponował Mikołaj Kleszcz. Walczył o każdą piłkę pod tablicami udowadniając, że ma szansę być wartościowym koszykarzem.
Tradycyjnie sporo zamieszania, w pozytywnym znaczeniu, wprowadzał Robert Hoffmann. Ekipa WKK wygrała 60:23, lecz my zapamiętamy to, że nie poddaliśmy się mimo bardzo trudnych warunków.